sobota, 7 listopada 2015

Co z jajkiem....

To był długi i męczący tydzień, który do łaskawych nie należał. Praca, dzieciaki , pies,  a G. w rozjazdach. Biegałam jak kot z pęcherzem dom, praca, szkoła, praca, dom. Wychodziłam o 7.30 wracałam o 19.  Zawsze uważałam, że ze wszystkim sobie poradzę  - ot taka Zosia Samosia. A tu zonk. Może i "jestem kobieta pracująca i żadnej pracy się nie boję" ale nie posiadłam jeszcze tajemnej wiedzy władania czasem. W co tu ręce włożyć? Z czego zrezygnować? Jak nigdy odliczałam dni do weekendu. Nie wiem jakim cudem udało mi się przeżyć to bez szwanku na zdrowiu fizycznym jak i psychicznym. Weekend. Jako, że bałagan mnie rozstraja, rozprasza i denerwuje (wiem, to nie jest normalne :)) sobotę spędziłam pod znakiem miotły i szmaty. Wieczorem dzieciaki wygoniłam szybciej do łóżek. Jeszcze tylko czytanie przed snem i miałam cały wieczór dla siebie. A ja zamiast zabawić się w domowe spa i zafundować sobie  relaksującą kąpiel i błogie nic nie robienie, zakasałam rękawy i zabrałam się za przygotowywanie niedzielnego obiadu. W niedziele będziemy w komplecie i trzeba to uczcić. Plan : rosół z makaronem, pieczona szynka z białymi kluskami, sosem i buraczkami, a na deser pavlova z musem truskawkowym. Będzie tradycyjnie, swojsko, tak domowo.
Szynka się już marynuje, rosół pyka. A co z jajkiem? Białko od żółtka najlepiej oddziela się gdy jajko jest zimne - takie prosto z lodówki, a najlepsza beza wychodzi z białek o temp. pokojowej więc tym zajmę się przy porannej niedzielnej kawie.





 Dobrej, spokojnej i regenerującej nocy sobie i Wam życzę. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz